Artykuły, felietony, opracowania
Ochotnicza Straż Pożarna w Korwinowie
Warto rozmawiać - spotkania w sołectwach
Społeczeństwo Obywatelskie – wyzwania XXI wieku
Dzieje Ochotniczej Straży Pożarnej w Poczesnej
Poznaj swojego Parlamentarzystę
Dzieje szkolnictwa podstawowego w Poczesnej
Górnictwo rudziane – V wieków tradycji
Jubileusz Parafii Poczesna 1606 - 2006
- W obiektywie Julii – galeria autorska
- Julia Zawadzka
- Robert Chądzyński - życie i praca cz.4
- Robert Chądzyński - życie i praca cz.3
- Robert Chądzyński - życie i praca cz.2
- Robert Chądzyński - życie i praca cz.1
- Marek Stasiak
- ks. Adam Boniecki
- Ewa Zawadzka
- Mirosław Zwoliński
- Marek Morzyk
- Ireneusz Cuglewski
- Juliusz Ursyn – Niemcewicz
Kocham życie!
Pan Juliusz Ursyn – Niemcewicz, światowej sławy tenor, udzielił wywiadu specjalnie dla Czytelników gazety internetowej korwinow.com
SL: Mam przyjemność rozmawiać z Panem Juliuszem Ursyn – Niemcewicz. Jest Pan światowej sławy tenorem. Z pochodzenia Ślązakiem?
Juliusz Ursyn – Niemcewicz: Nie, nie jestem z pochodzenia Ślązak, wręcz przeciwnie. Ja się urodziłem w Gliwicach, natomiast całą edukację, wykształcenie i wychowanie odebrałem w kulturze wschodniej. Bo kiedyś to była Polska, natomiast w tej chwili to jest Ukraina. Moja mama się urodziła w Grodach. Czas okupacji i wojnę przeżyła we Lwowie. Więc to też moje pochodzenie takie nieco wschodnie. Tak że Ślązak na pewno nie, ale mieszkam tu tyle lat, utożsamiam się z kulturą Śląska.
SL: Skoro mamy dzisiaj Dzień Nauczyciela, to takie bardzo tendencyjne pytanie: jak wyglądały Pana szkolne lata?
JU-N: Ja byłem niesfornym dzieckiem. Kiedyś nie było zdiagnozowane ADHD, tylko byłem dzieckiem nadpobudliwym. A że wychowywała mnie tylko mama, która była również nauczycielem muzyki, no więc na kredycie tego, że miałem mamę nauczycielkę, myślałem że można broić. I broiłem bardzo. Dzień nauczyciela, był jedynym, gdzie mogłem prosić o przebaczenie. Z kwiatami, prawie że na kolanach chodziłem do nauczycieli. Ale ja cieszyłem się, bo moja mama dostawała po pięćdziesiąt bombonier. I ja zjadałem nim doszliśmy do domu 50 bombonierek, a dzisiaj z tego mam cukrzycę chyba.
SL: Jakie przedmioty były Pana ulubionymi?
JU-N: Oczywiście muzyczne. Chodziłem do szkoły muzycznej również i szkoły podstawowej. Natomiast bardzo lubiłem geografię, język polski, ale najbardziej mnie interesowała z kolei fizyka i matematyka. Jak to: fizyka - królową nauk. Do dzisiaj pamiętam zjawisko interferencji fal między innymi, no i trzecią zasadę dynamiki, która mi została. Jest to bardzo męska zasada, bo na podwórku często się spotyka, że akcja wywołuje reakcję. Jak komuś ktoś da w mordę, to drugi musi oddać. I to jest trzecia zasada dynamiki, która obowiązuje u wszystkich mężczyzn rasowych, twardych.
SL: Jaki był Pana stosunek do nauczycieli w ogóle?
JU-N: Stosunek jako stosunek, jak dobrze rozumiem, to był bardzo pozytywny. Pamiętam kiedy byłem w trzeciej klasie szkoły podstawowej i siedziałem w pierwszej ławce za karę, żeby nie broić. Była pani nauczycielka w przepięknym gorsecie i miała na szyi wisiorek z samolocikiem. I ja patrzyłem w ten samolocik cały czas, na co pani mi powiedziała: no Juluś, co tak się wpatrujesz, podoba ci się samolocik? Mówię: samolocik jak samolocik, pani nauczycielko, ale te dwa bombowce!
SL: Proszę powiedzieć jak wyglądał początek Pana kariery?
JU-N: Miałem trzy lata kiedy zachorowałem na straszną chorobę koklusz. Kaszlałem bardzo, siąkałem, zachrypnięty byłem i w radiu śpiewał piosenkarz pieśń: „mariollo, ty moja dollo i niedollo”. I ja zacząłem przedrzeźniać, jako dziecko trzy – czteroletnie, głos męski. Mama słysząc to, z niedowierzaniem prosiła o powtórzenie. Rzeczywiście miałem już głos. I taka moja edukacja, że mama moja uczyła w szkole muzycznej, więc ja się sam zapisałem do szkoły muzycznej. I chodziłem na fortepian, wiolonczelę, klarnet. Ale że na klarnecie nie mogłem grać, bo dostałem rozedmę płuc, bo byłem za mały, za wątły, miałem 25 kilo zawsze niedowagi prawie. Więc musiałem się przenieść na inny instrument, na wiolonczelę. Wiolonczelę w tramwaju mi zgnietli, a niestety mamę nie było stać żeby mi płacić za nową wiolonczelę, wobec tego przeszedłem do mamy na akordeon, do klasy na akordeonie. Ale mama nie miała cierpliwości jako nauczyciel do własnego dziecka. Dostałem trzy razy po łapach, po rączkach i po buzi, wobec tego rzuciłem akordeon z drugiego piętra. Zleciał i na tym się skończyło. Więc przeszedłem na fortepian i grałem na fortepianie. Potem już przeszedłem na śpiew, bo marzyłem tylko o śpiewie, żeby móc być związanym ze sceną, publicznością, aktorstwem i z emocjami. Jednak gra w teatrze to są emocje, które można wymieniać: publiczność odbiera, a artyści dają. Poza tym się przeżywa coś. Ktoś, kto ciągle przeżywa, ma nowy garnitur nowej roli, ciągle jest kimś innym. I to dlatego też nie jest nudne. Marzyłem o tym i moje marzenia się spełniły.
SL: Jaki występ uważa Pan za najbardziej udany w całej swojej karierze?
JU-N: Występ jak występ. Ja bym powiedział, że castingi, jakie się wygrywa za granicą są bardzo istotne. Castingi są bardziej ważne, aniżeli gdzieś występ w operze jednorazowy. Na castingach jest 250 tenorów kontrkandydatów i jak się wygrywa ten casting, to to jest wielka satysfakcja. Ma się tylko cztery – pięć minut na to, wygrywa się i później bierze udział w produkcji międzynarodowej.
Ale jedna z takich większych scen, jeśli chodzi o sale, to w teatrze w Neapolu, gdzie kreowałem partię Cavaradossiego w operze „Tosca” ze znakomitą obsadą światową. No i Berlin oczywiście, w Stanach Zjednoczonych, w Nowym Jorku, Kanadzie. Mnóstwo tych scen było, ale Copernicus Centre jest jedną z większych scen, tam jest dom Polonii. Jest to przepiękna scena, widownia i sala teatralno - operowa, którą zawiadywał kiedyś między innymi Karajan. I tutaj powiem że Polonia odkupiła ten dom w Kanadzie, i do dzisiaj jest to jedna z większych sal, gdzie się skupisko Polonii amerykańskiej i kanadyjskiej spotyka. I mogłem tam śpiewać dla kilku tysięcy widzów.
SL: Koncertuje Pan w wielu miastach, ale proszę powiedzieć, które najbardziej przypadło Panu do gustu?
JU-N: Ja bym nie powiedział miasta. Miasta raczej na mnie nie wywierają większego wrażenia, natomiast to publiczność. Publiczność jest szalenie istotna, bo śpiewa się dla publiczności. Miasto czy ogród ma taki, czy ma takie lampy, czy ma takie ulice, pozamiatane czy nie, czy ma taki ratusz, to jest zupełnie nie istotne. Dla mnie świątynią miasta jest scena i publiczność. I tutaj powiem, że między innymi wspaniała publiczność w miejscowości, gdzie po raz pierwszy w życiu jestem, Wrzosowa gmina Poczesna koło Częstochowy. Jestem zdziwiony, że tak liczna frekwencja wśród nauczycieli i nie tylko. I w tej chwili emerytowanych, w stanie spoczynku a jednocześnie osób, które aktywnie uczestniczą w swojej pracy zawodowej. Ja się cieszę, że mogłem dla tej publiczności tu wystąpić. Przypominam sobie teraz najmniejszą scenę świata, na której byłem. To było w stajni, gdzie dali mi tylko małe krzesełko i to była scena zaadaptowana. Śpiewałem koncert dla konia w miejscowości Velber pod Hannoverem. Koń jest najdroższym koniem świata, nazywa się Topiles i kosztuje w tej chwili już 17 mln euro. I to była najmniejsza scena świata, tą pamiętam. A druga to tutaj we Wrzosowej. Przepiękna scena z sali gimnastycznej zaadaptowana, świetna scena, akustyka świetna, a publiczność jaka! I piękne damy w świętnych toaletach, pięknych perfumach. I nauczyciele, i pan wójt z panią sekretarz, znakomite przyjęcie. Tej sceny na pewno nie zapomnę.
SL: Ile czasu poświęca Pan na pracę zawodową, a ile na życie prywatne? Jest to rozgraniczone, czy raczej mocno połączone ze sobą?
JU-N: To jest bardzo trudne pytanie dla artystów, dlatego że my nie mamy życia prywatnego, a jeżeli je mamy, to musimy kraść między sekundami. To tak jak deszcz pada, proszę sobie wyobrazić, i starać się chodzić między kroplami deszczu. No, teoretycznie jest to możliwe, ale trudno nie zmoczyć ani głowy, ani innych części ciała. I tak samo z życiem prywatnym artysty, to jest tak między kroplami deszczu ułożone. Nasze życie jest głównie w teatrze. Poza teatrem mamy dalej teatr, my go dalej uprawiamy. Dyscyplina przede wszystkim. To nie jest tak, że my wracamy do domu i co, gotujemy? Nie gotujemy, tylko my się uczymy repertuaru, my mamy mnóstwo ról. Mamy higieniczny prowadzić tryb życia, dbać o zdrowie, o sport, i tak dalej, i tak dalej. Mogę szczerze powiedzieć, że ja chyba z 17 lat nie byłem na urlopie. Bo w czasie urlopu najwięcej mam zakontraktowanych koncertów i z tego żyję.
SL: W takim razie jak Pan spędzał ten ostatni urlop 17 lat temu?
JU-N: Ach, 17 lat temu, to pamiętam. Ja bowiem nie lubię odpoczywać, bo się nudzę po trzech dniach. Ale koją mnie fale morskie, oceaniczne i góry. Oczywiście góry mają o tyle przewagę nad innym, że mają piękne pejzaże. Ale z kolei nic nie widać, bo góry zasłaniają dalszy pejzaż. I tylko ograniczony jest ten pejzaż i się nudzi szybko. Natomiast ja uwielbiam geografię i uwielbiam goelogię, wulkany. I na przykład moim ulubionym dniem był, kiedy mogłem dotknąć wulkanu Wezuwiusza w Neapolu. W mokasynach, które sobie za jedną z pierwszych wypłat kupiłem za, pamiętam 350 marek, wtedy marki były w Niemczech. Kupiłem sobie mokasyny firmy Camel i proszę sobie wyobrazić, że poszedłem w nich piechotą prawie na Wezuwiusza. Oczywiście były całe zaśnieżałe już i całe w kurzu, nie były do odzyskania. Ale tak lubię czynnie, aktywnie spędzać czas, poznawać świat.
SL: Czyli to jest taka dodatkowa Pana pasja?
JU-N: Tak. Moja pasja to brylanty i kobiety oczywiście! Powiem że kobiety, bo to jest żywe. Brylanty podziwiam, oczywiście dobrze oszlifowane. Samochody, wehikuły stare, to jest moje hobby. Stare garbusy, jaguary, nawet „kaczką” jeżdżę w tej chwili. Muszę się pochwalić, jestem chyba jedyny w województwie, gdzie mam oryginalną „kaczkę” 2CV, jaką jeździł Louis de Funes z zakonnicami w słynnym filmie. To moje hobby.
SL: Jakimi zasadami kieruje się Pan w swoim życiu? Proszę podać trzy takie najważniejsze.
JU-N: Trzy zasady: żyć dla innych, nie dla siebie; kochać ludzi i być kochanym; dzielić się wszystkim co się ma.
SL: Proszę powiedzieć co Pan lubi, a czego najbardziej Pan nie lubi?
JU-N: Ja lubię życie, ja kocham życie! Ja kocham spontaniczność, kocham przygody, kocham dzikość, kocham być drapieżny jak tygrys. Jednocześnie powiedziałbym takim być: „cham w baronowej otoczce” albo „białych rękawiczkach”, albo brutal. To kobiety z kolei lubią. Lubię zaskakiwać bardzo. A nie lubię niestety mentalności polskiej, nie tylko polskiej, ale wielu innych krajów też tutaj tej Europy naszej Środkowej i Wschodniej. To jest tylko brać, brać do kieszeni, o sobie myśleć, a nie o innych. Ta mentalność mnie bardzo doprowadza do szału, tutaj szczególnie w tym kraju. Natomiast ludzie są bardzo fajni. I nie lubię egoistów, tego bardzo nie lubię.
SL: Gdyby miał Pan możliwość zmienić coś w swoim życiu, czy coś by Pan zmienił i co by to było?
JU-N: Na pewno tak. Nie ma się tej możliwości, ale chciałbym mieć lepsze geny, żeby nie chorować, bo choruję dosyć ostatnio. Jestem diabetykiem, a to mi uprzykrza moje życie. Walczę i zmagam się na scenie, żeby nie upaść czasami. To jest raz. Natomiast na pewno gdybym mógł, to bym pewnych błędów uniknął. No ale ja za nie nie mogę być odpowiedzialny, bo to niestety miłość wyrażała i siła woli. Ja uwierzyłem w miłość i życzę wszystkim żeby uwierzyli również. Bo to ta miłość mnie pchała do cudownych momentów i tych nieszczęśliwych. Ale ja zawsze ufałem miłości. I często ona była nietrafna. No a tego już nie mogę zmienić. I żeby mieć taką odrobinę sądu, takiej weryfikacji, takiej nuty rentgenu, żeby można było wiedzieć, czy na pewno dobrze się inwestuje i lokuje swoje uczucia. No ale niestety miłość jest ponadczasowa i ona się nie przekształca na pieniądze, na wartości. Po prostu się kocha, bo się kocha.
SL: Kto jest dla Pana wzorem godnym naśladowania, kogo poleciłby Pan młodemu pokoleniu jako autorytet?
JU-N: Mnie się koledzy moi dziwią do dzisiaj, że ja całe życie przesiadywałem z osobami wcześniej ode mnie urodzonymi. To były osoby, które miały po 90 lat, 80, 70. Tam się dowiadywałem historii. To są osoby z doświadczeniem, już mądre, które zęby zjadły na twardym, ciężkim życiu. Więc ja bym radził, żeby przebywać z osobami bardzo starszymi od siebie i mądrymi. I przede wszystkim z takimi osobami, które mają dużo do zaoferowania w słowach, które dużo mogą mówić. Bo my jako młodsi powinniśmy przede wszystkim, mając uszy słuchać, a nie mówić. A z wzorców, to trudno mi podać. Jest tylu filozofów, ale ja myślę że najlepiej słuchać własnego alter ego, drugiego swojego ja. To jest istotne, bo często intuicja nam dobrze podpowiada, a my i tak działamy odwrotnie, bo ktoś nam podpowiedział. Bo mama nam podpowiedziała, bo babcia albo kolega. Słuchać własnego głosu wewnętrznego. To jest myślę taki wzorzec.
SL: Jakie są Pana plany na przyszłość?
JU-N: Plany w tej chwili są takie, że ja koncertuję również, znaczy występuję w różnych teatrach na Zachodzie i tam mam podpisane umowy. I tam śpiewam różne produkty: „Pajace”, „Traviatę”, „Rigoletto”, „Toscę”. Jeżdżę często do Niemiec, do Berlina, do Düsseldorfu, do różnych innych miast, do Włoch również. A niedługo wyjeżdżam właśnie z misją pokojową, żeby przełamać lody między Polską a Izraelem. I jadę tam na szereg koncertów.
SL: Jakie są Pana marzenia? Jak już Pan wspomniał, te najważniejsze się spełniły, ale może zostały jeszcze takie niespełnione?
JU-N: Będę się trzymać jednak siły miłości. Ja chciałbym się jeszcze w życiu mocno tak zakochać, jak w latach młodości. To jest tak jak zdrowie i tak jak lata. Mając dwadzieścia lat, to chcielibyśmy mieć tych dwadzieścia lat jak mamy 70. Niestety to nie wróci. Ale jeśli chodzi o miłość, to ona może wrócić. I ja bym sobie życzył tak się zakochać, tak jak w latach nastolatka. To są moje marzenia. I żyć jak najdłużej z moją największą miłością: to jest moja sztuka, moja opera i moje trzy koty. Bo ja mam rodzinę, która składa się z kota Lota, żona jego Sara i syn Moris. I chcę jak najdłużej czerpać energii zwierzęco – ludzkiej. Bo to mi daje też dużo szczęścia.
SL: Proszę powiedzieć jakiej rasy są Pana koty.
JU-N: Światowa europejska. Dawne dachowce, w tej chwili to się nazywa europejska rasa. Czarne, we fraku tak jak ja, i Lot ma tylko białą muszkę, której mnie dzisiaj brakuje. On jest zawsze przygotowany na koncert, dobry jako widz do Filharmonii Śląskiej czy do teatru, opery. Lot to prowodyr cały, protoplasta całego pokolenia. Sara jest czarno – biała oczywiście, Moris jest również czarno – biały, maści podobnej do swojej mamy.
SL: Na zakończenie życzę Panu spełnienia tych niespełnionych jeszcze marzeń w imieniu swoim, całej Redakcji oraz naszych Czytelników. Dziękuję za rozmowę.
JU-N: To ja dziękuję i pozdrawiam wszystkich. Dziękuję bardzo.
Rozmawiała Sylwia Lesińska
Foto: Bartosz Lesiński
2011-10-14
Najczęściej czytane:
Promocja książki "Opowieści z Nawłociowej Pasieki"
Spotkanie z Qbą Bociągą
Podsumowanie projektu Nawłociowa Pasieka Dzieciom
Polecane strony:
KB Systems s.c. - projektowanie zaawansowanych aplikacji internetowych
Elunia.korwinow.com - wiersze, rymowanki, fraszki
CampingSielanka.pl - biwak, kajaki, relaks
Wykorzystujemy pliki cookies, aby nasz serwis lepiej spełniał Państwa oczekiwania. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Aby dowiedzieć się więcej na temat cookies kliknij tutaj.